30 czerwca 2015

Letni Niezbędnik
































Prawdziwe lato w końcu zdecydowało się do nas przyjść! Już od kilku dni jest ciepło, ale nadchodzące dni w Polsce zwiastują falę tropików, więc będzie gorąco, słonecznie i zaiste wakacyjnie. Super, tylko jak się przygotować na odsłonięcia ciała, które po zimie nie zdążyło jeszcze złapać tych kilku promieni słonecznych, które do tej pory się pojawiły i co zrobić aby wyglądać przyzwoicie w nowej, białej sukience? Dziś mam dla Was kilka produktów, które u mnie sprawdzają się genialnie i które może i Wam pomogą przetrwać te pierwsze dni lata w trochę zdrowszych kolorach! 

Clarins Liquid Bronze Self Tanning to jak dotąd najlepszy samoopalacz do twarzy, jakiego dane mi było używać. Od kilku lat absolutny ulubieniec, który nie zrobi krzywdy nawet tym, którzy mają najjaśniejszą i najwrażliwszą cerę, a także dla laików, którzy w nakładaniu samoopalaczy nie mają zupełnie doświadczenia. Samoopalacz ma postać białego mleczka, które dość przyjemnie pachnie i nawet po aplikacji zapach nie jest uciążliwy i nie przeszkadza nam typowy dla samoopalaczy smrodek. Mleczko nakładamy na twarz palcami, bądź przy pomocy wacika, przecierając nim twarz. Efekt? Odświeżona, nawilżona cera, która po kilku godzinach nabiera bardzo subtelnego, naturalnego blasku i koloru. Ja nakładam go na noc, rano bez żadnych plam, nachalnych efektów cieszę się delikatną opalenizną. W celu podtrzymania, nakładam go co kilka dni, ale efekt dobrze utrzymuje się na twarzy, równomiernie schodzi, a samo mleczko nie zapycha skóry i nie powoduje żadnych przykrych niespodzianek. Bardzo polecam! 

Kolastyna Brązujący Balsam do Ciała to nowość w mojej łazience, poleciła mi ten balsam moja kuzynka, która zachwycona jego efektem przekonała mnie do zakupu. Balsam nie jest typowym samoopalaczem, jest od niego delikatniejszy, do uzyskania optymalnej opalenizny należy go nałożyć kilka dni z rzędu. Posiadam wersję do ciemnej karnacji i tą mogę polecić każdemu, bo efekt jest naprawdę rewelacyjny i subtelny! Mleczko ma bardzo komfortową formułę, która genialnie rozprowadza się na ciele, pozostawiając je naprawdę nawilżone. Zapach ma delikatny, kakaowy, jednak niestety, po kilku godzinach wychodzi z niego typowa dla samoopalaczy woń. Nie jest jednak na tyle uciążliwa, aby zniechęcić nas do używania tego produktu. U mnie wystarczą dwie, trzy aplikacje z rzędu, aby ciało nabrało pięknego koloru! Żadnej pomarańczy, żadnych smug czy plam! Naturalna, delikatna opalenizna, która stopniowo i równomiernie schodzi z ciała, nie przesusza go i nie podrażnia. Produkt Kolastyny mogę śmiało porównać do samoopalaczy czy balsamów brązujących marek selektywnych, różnica jest taka, że to mleczko nie kosztuje więcej niż 12 złotych!  

Sally Hansen Airbrush Legs myślę, że znany jest każdemu. Ten produkt od trzech lat jest u mnie po prostu niezbędny przy pierwszych upalnych dniach. Rajstopy w sprayu, które pięknie pokrywają nogi subtelnym kolorem, kryjąc przy tym widoczne na nich ewentualne niedoskonałości, trwają na nogach do kilkunastu godzin bez żadnego uszczerbku, są całkowicie wodoodporne, zmyje je dopiero woda z mydłem, najlepiej wspomóc się do tego gąbką. Dla mnie to produkt hit, nie ma bez niego lata! Nogi wyglądają na bardzo zadbane, dostają zastrzyk blasku i naturalnej opalenizny. Szorty i sukienki gotowe na już!

Sephora Sun Disk jeżeli nie możecie przekonać się do aplikacji samoopalacza na twarz, zawsze możecie sięgnąć po puder brązujący. Każda marka posiada w swoim asortymencie taki produkt, do tego co sezon pojawiają się jakieś cudowne edycje limitowane, które przykuwają nie tylko oko, ale także pięknie prezentują się na twarzy. Ja od kilku lat w swojej kosmetyczce zawsze mam brązujący dysk z Sephory w kolorze 02 medium. Występuje on w dwóch odcieniach, 01 będzie odpowiedni dla prawdziwych bladziochów. Puder jest naprawdę ogromny, zapakowany w pudełko z dużym i praktycznym lusterkiem. Nie posiada żadnych drobinek, więc zimą świetnie sprawdza się do konturowania twarzy, a latem twarz omieciona dużym pędzlem zanurzonym w słonecznym dysku zyskuje zdrowy koloryt i delikatną opaleniznę. Puder przepięknie pachnie, jeśli jeszcze go nie miałyście, polecam, jest w stałej ofercie Sephory!

Nuxe suchy olejek do ciała to produkt chyba tak kultowy, że nie ma osoby, która by o nim nie słyszała. Ja wybieram na lato wersję ze złotymi drobinkami, która zaaplikowana na skórę delikatnie ją ociepla i ozłaca w subtelny sposób, bez ciężkiego brokatu czy tandetnej poświaty. Olejek jest praktycznie naturalny, prócz tego że rozświela skórę, pielęgnuje ją i odżywia, może być stosowany i na twarz i na włosy. Jest mega wydajny! I naprawdę jest suchy, po wmasowaniu w ciało nie zostawia żadnej tłustej czy lepiącej warstwy.Nie nada skórze żadnego koloru, ale dzięki złotym, bardzo dobrze zmielonym drobinkom, ociepla skórę i sprawia, że pięknie lśni zdrowym blaskiem. Uwaga! Zapach uzależnia!!

Pat&Rub Koloryzujący i Upiększający Balsam do Ciała, to słoneczna propozycja od naszej rodzimej marki, która tworzy tylko i wyłącznie w stu procentach naturalne kosmetyki. To coś pomiędzy olejkiem Nuxe, bo też zawiera delikatne, rozświetlające drobinki, a rajstopami w sprayu z SH, bo nadaje skórze bardzo subtelny kolor. Nie jest to samoopalacz, to po prostu balsam z kolorem, który po aplikacji dodaje skórze delikatnego koloru, sprawia, że nabiera ona zdrowego kolorytu, rozświetla ją, a wieczorem pod prysznicem po prostu go zmywamy wodą z mydłem. Balsam zawiera w sobie składniki pielęgnujące skórę, ma bardzo deliktany zapach, na skórze praktycznie jest niewyczuwalny, możemy stosować go na całe ciało.Co bardzo ważne, tak jak rajstopy SH nie brudzi ubrń, chwilę po aplikacji możemy wskakiwać w nawet w białe i jasne ciuchy. Rewelacyjny! Dostępny w dwóch pojemnościach, u mnie wersja mniejsza, którą możecie nosić nawet w torebce:)

Wszystkie te produkty to moje niezbędniki na to lato. Jestem ciekawa, czy znacie te produkty i co najbardziej przykuło Waszą uwagę. Co jest na Waszej letniej liście?

27 czerwca 2015

Ulubieńcy czerwca
































Jako że czerwiec lada dzień dobiegnie końca, zapraszam Was dziś na ulubieńców tego miesiąca. Zupełnie nie miałam problemu z tym, aby zdecydować, które kosmetyki w tym miesiącu powinny tu trafić, mam swoich zdecydowanych faworytów, więc bez zbędnego wstępu zapraszam na post:)

PIELĘGNACJA

Nivea łagodząca pianka oczyszczająca trafiła do mnie dzięki promocji w Rossmannie (pamiętne -40%). Okazało się, że nie tylko ja miałam ochotę ją wypróbować, bo nie mogłam jej dorwać w żadnym Rossmanie, jej miejsca na półkach były już puste, ale sytuację uratował mój tata, który ostatnią dorwał dla mnie w pobliskim Rossie:) Pianki używam do porannego oczyszczania twarzy, ale zdarzyło mi się zmywać nią makijaż i w obu sytuacjach spisuje się naprawdę świetnie. Jest bardzo łagodna dla twarzy, przyjemnie pachnie (typowy zapach dla Nivea, bardzo go lubię), dosłownie i naprawdę nie wysusza mojej skóry i nie ściąga jej, skóra po umyciu jest gładka, czysta i odświeżona. Konsystencja typowa dla tego typu produktów, bardzo komfortowa i wydajna. Podpowiem tylko, że moja wersja przeznaczona jest do skóry suchej i wrażliwej, pianka występuje też w wersji niebieskiej dla skór normalnych i mieszanych. Bardzo polecam, drogeryjny kosmetyk, który spisuje się na piątkę z plusem.

L'Oreal Tecni Art Volume Lift to pianka do włosów z serii profesjonalnej, która za zadanie ma dodać objętości u nasady naszym włosom, a wszystko to za sprawą nie tylko lekkiej i niesklejającej włosów formule, ale także dzięki genialnemu aplikatorowi, który pozwala na nałożenie pianki bezpośrednio z opakowania na nasadę włosów. Nie przepadam za piankami do stylizacji, zawsze miałam wrażenie, że włosy po wysuszniu są sztywne,jakby sklejone, efektów powiększenia fryzury i objętości też raczej nie widziałam, ale tu sytuacja jest zgoła inna. Pianka faktycznie przyczynia się do tego, że włosy wysuszone suszarką z głową w dół zyskują na objętości, puszystości, a stan ten utrzymuje się praktycznie do kolejnego mycia (u mnie 2 dni). Do tego nałożona w odpowiedniej ilości nie skleja, nie obciąża włosów. Jedyne do czego mogłabym się przyczepić to zapach, znam ładniej pachnące kosmetyki, ale działanie rekompensuje ten mały minus.

Kiehl's Amino Acid szampon przyjechał do mnie z Warszawy w połowie miesiąca (Agatka Beautyicon bardzo dziękuję:*), ale praktycznie już po pierwszym myciu zaskarbił sobie miano ulubieńca. Co to jest za szampon! Delikatny, acz dobrze oczyszczający, wzbogacony olejkiem kokosowym pięknie myje, odżywia, wygładza włosy, pozostawiając je lekkie, puszyste i niesamowicie pachnące, o tak, zapach zasługuje na osobny post. Cudo! Przeznaczony do każdego typu włosów, nie zawiera drażniących substancji myjących, moich delikatnych i cienkich kosmyków nie obciążył, są miękkie i delikatne jak włosy dziecka, skóra głowy nie jest podrażniona. Polecam bardzo!

MAKIJAŻ

Chanel Rouge Coco w odcieniu 402 Adrienne towarzyszy mi prawie codziennie. Przepiękny odcień nude, który współgra praktycznie z każdą karncją. Czy wklepana delikatnie palcem, czy nałożona bezpośrednio z opakowania, daje delikatny, świeży look, a formuła pomadki jest na tyle komfortowa, aby nie przesuszać naszych ust i trwać na nich do kilku godzin. Jestem bardzo na tak, mam ochotę na inne kolory z tej serii.

Chanel Correcteur Perfection Long Lansting Concealer kremowy korektor z gąbeczkowym aplikatorem, który ma delikatną, stworzoną na bazie żelu konsystencję, która nie obciąża naszej skóry, ale kryje doskonale nie tylko zacienienia pod oczami, ale także niedoskonałości. Ja stosuję go raczej w tej drugiej wersji, nakładając go w razie potrzeby punktowo i tu spisuje się na medal. Ładnie stapia się ze skórą, kryje nie przesuszając skóry, nie odznacza się na cerze, a kolor idealnie dopasowuje się do karnacji. Bardzo go lubię, czuję, że zagości u mnie na stałe.

L'Oreal Brow Artist Plumper w ostatnim czasie króluje w blogosferze, nie tylko tej polskiej. Nic dziwnego, bo to naprawdę świetny produkt do naturalnego podkreślania brwi. Posiadam go w kolorze ciemniejszym, dla brunetek, ale efekt po aplikacji nie przytłacza, jest naturalny, włoski są delikatnie przyciemnone, a konsystencja żelu sprawia, że pozostają na miejscu przez cały dzień. Szczoteczka jest mała i bardzo wygodna, nabiera tyle produktu, ile powinna. Dla osób, które nie lubią przerysowanych/dorysowanych/nienaturalnych brwi. Dla mnie hit.

Nails Inc Judo Red tu nie mogło być inaczej, ta czerwień zaprojektowana przez Victorię Beckham dla marki Nails Inc królowała na moich paznokciach większą część czerwca. Zmywany i ponawiany, czarował mnie z każdą aplikacją tak samo. Przepiękny, klasyczny kolor, oraz cudowna formuła lakieru, zdecydowanie nie tylko na lato! Więcej możecie zobaczyć TU.

I to już wszystkie perełki czerwca! Jestem ciekawa, któy produkt zainteresował Was szczególnie? A może już znacie i lubicie te produkty?



23 czerwca 2015

Olej z pestek śliwki | Ministerstwo Dobrego Mydła






























Powinniśmy tylko się cieszyć, że na polskim rynku jest coraz więcej firm oferujących naprawdę dobre, naturalne kosmetyki. Wybór jest spory, kosmetyki są świetne jakościowo, składy przyjazne dla skóry. Ministerstwo Dobrego Mydła jest świetnym przykładem na to, jak coś prostego, minimalistycznego, ale o doskonałej jakości może stać się hitem. Firma to dwie siostry, Ania i Ula, które oferują porządne, ręcznie wyrabiane mydła, cudownie pachnące kule kąpielowe, masła i olejki, a wszystko to opatrzone jest najlepszymi składami, w stu procentach naturalne i co równie ważne, przyjazne dla portfela. Dziewczyny bardzo się rozwijają, w ofercie sklepu pojawiają się co chwilę nowe produkty, każdy lepszy od poprzedniego i wyzwalające kolejne achy i ochy u kupujących. 

Jakiś czas temu w nowościach pokazywałam Wam, co przywędrowało z Ministerstwa do mnie. Między innymi w paczce tej znalazł się olejek z pestek śliwki. Rzecz raczej mało popularna, a jakże cudowna i zbawienna okazała się w pielęgnacji mojej suchej skóry.
Olejek, o gęstej konsystencji i żółtawej barwie, zapakowany jest w iście farmaceutyczną butelkę z ciemnego szkła, co pomaga chronić produkt przed światłem, co za tym idzie, olejek zachowuje dłużej swoje właściwości, oklejoną prostą, białą etykietą ze wszystkimi informacjami potrzebnymi nam do zapoznania się z produktem. Posiadam wersję 150 ml, której obecnie na stronie sklepu nie widzę, butelka nie posiada atomizera (mniejsza wersja jest w niego wyposażona), więc przy wylewaniu na dłoń należy zachować umiar, bo olejek jest bardzo wydajny. Co po otwarciu od razu przyciąga uwagę, to zapach kosmetyku. Cudowny, marcepanowy aromat, który mimo, iż kojarzy mi się raczej z zimową porą roku, bardzo chętnie noszę na skórze nawet teraz, w lato. W składzie nie znajdziemy nic, poza olejkiem z pestek śliwki. Olejek pozyskiwany jest we Francji, jest nierafinowany i wytłaczany mechanicznie, co powoduje, że zachowuje on swoje wszystkie dobroczynne właściwości. A właściwości ma on nie byle jakie. Dzięki bardzo dużej zawartości witaminy E działa antyoksydacyjnie na skórę, fantastycznie ją nawilża i uelastycznia, jest bogaty w kwas oleinowy i linolowy, dzięki czemu naprawia i regeneruje uszkodzony naskórek, przynosi ukojenie suchej skórze, przywraca jej nawilżenie i odbudowuje płaszcz lipidowy skóry. Co ciekawe, olejek ten nadaje się również do skóry tłustej i zanieczyszczonej! Pomaga regulować procesy zachodzące w gruczołach łojowych i zmniejsza występowanie wyprysków.  Oczywiście zastosowanie tego oleju jest znacznie szersze, może być stosowany na włosy czy paznokcie i skórki, wspomoże rozdwojone końcówki włosów, oraz zregeneruje paznokcie. Ja stosuję ten olejek głównie do ciała. Po prysznicu, na lekko wilgotną skórę, wmasowuję go od stóp po dekolt, co przynosi natychmiastowe ukojenie dla mojej suchej skóry. Olejek jest bardzo delikatny, jest bezpieczny dla kobiet w ciąży, więc tym bardziej cieszę się, że mogę go w obecnym stanie używać. Po wmasowaniu przystępuję do pielęgnacji twarzy, czekając aż olejek się wchłonie, co nie zajmuje dużo czasu, i wskakuję w piżamę. Rano skóra nadal jest wyraźnie nawilżona, czuć ochronną wartwę, którą olejek otula ciało. Skóra jest elastyczna, wygładzona, odżywiona. Zapach marcepanu jest nadal wyczuwalny. Przy regularnym stosowaniu zdecydowanie poprawia kondycję skóry, pomaga jej odbudować płaszcz hydrolipidowy, przeciwdziała łuszczeniu się skóry, bardzo ją wygładza. Wszelkie podrażnienia są ukojone, zaczerwienienia znikają. Ja jestem pod ogromnym wrażeniem! Polecam każdemu, bez wyjątku, kto lubi oleiste konsystencje i naturalne kosmetyki. 

Za 150 ml  oleju śliwkowego zapłacimy 35 złotych. W tej chwili tak jak wspomniałam nie widzę w sklepie online marki tej pojemności, jest dostępna mniejsza, w wersji z atomizerem i tu za 30 ml zapłacimy 13 złotych. Jak widzicie ceny są przystępne, więc jeżeli zainteresował Was ten olejek, a mam nadzieję, że tak, to udajcie się TU. Ze swojej strony bardzo polecam!

Co sądzicie o tego typu produktach? Zdają u Was olejki egzamin?

21 czerwca 2015

Nails inc Victoria Beckham | Judo Red


































Obok tej kolekcji nie mogłam przejść obojętnie. Kolekcja..może to za dużo powiedziane, bo składa się tylko z dwóch kolorów, ale za to jakich! Firma Nails inc. jest mi znana. Mają dość spory wybór lakierów do paznokci, w przeróżnych, bardzo sympatycznych dla oka kolorach, ale jako wierna fanka Essie, od długiego już czasu stawiam tylko na tą firmę, więc przechodziłam koło Nails inc. raczej obojętnie. Jednak na sezon wiosna lato w firmie Nails inc. pojawiły się dwa lakiery, które powstały przy współpracy z Victorią Beckham, a ja przepadłam! Inspiracją do stworzenia tych lakierów, była kolekcja Victorii na sezon wiosna lato 2015. 
Oba koloryz tej kolekcji idealnie trafiają w mój gust. Bamboo White, to mleczny odcień pudrowego, rozbielonego różu (wkrótce na blogu), a Judo Red o którym dziś, to przepiękna, dla mnie klasyczna czerwień. Oba kolory odzwierciedlają idealnie to, co najchętniej noszę na paznokciach. Pomyślicie pewnie, ot, zwykłe kolory, ale tu sprawa naprawdę wygląda trochę inaczej :)

Judo Red to pomidorowa czerwień, która w zależności od tego jak pada na nią światło, wydawać się może strażacką czerwienią, taką z dodatkiem sporej kropli pomarańczy, lub klasykiem w najlepszym, stonowanym wydaniu. Zdecydowanie nie jest to pospolity czerwony kolor, obok którego można przejść obojętnie (zdjęcia nie oddają jego uroku, sic!). Kolor zamknięty jest w buteleczce z weneckiego szkła, która estetyką i całym dizajnem bardzo cieszy moje oko. Pokryta jest matowym, białym kolorem, tylko po bokach pokazuje to, co znajdziemy w środku. Buteleczka jest solidna, dość ciężka i zdecydowanie wyróżnia się na tle wszystkich lakierów dostępnych na rynku. Po zdjęciu magnetycznej nakrętki, odkręcamy opakowanie za pomocą standardowego plastikowego uchwytu i zaczyna się moim zdaniem magia! Konsystencja lakieru przypomina mi tą z Essie, nie jest ani za rzadka, ani za gęsta. Wzbogacona została o technologię "stretch to fit", która sprawia, że lakier dosłownie gładko sunie po paznokciu, nie zostawiając żadnych smug, bąbelków, zacieków. Dodatkowo wzbogacona jest o ekstrakt z bambusa, który nie dość, że zapewnia gładką i bezproblemową aplikację, to do tego dba o wzmocnienie naszych paznokci. Pędzelek jest dość szeroki, idealnie wyprofilowany, jedno pociągnięcie sprawi, że nawet niewprawna ręka fantastycznie poradzi sobie z równą aplikacją. Muszę przyznać, że malowanie tym lakierem naprawdę bardzo mnie zaskoczyło! Pędzelek dosłownie dopasowuje się do kształtu paznokcia, lakier kryje już przy pierwszej warstwie (ja nałożyłam mimo wszystko dwie), a efekt powala! Sam w sobie lśni niesamowicie, pozostawia jakby żelowe wykończenie, a na paznokciach z powodzeniem trwa kilka dni, dopóki nie zaczną delikatnie przecierać się końcówki. Schnie ekspresowo, sprawdziłam to i nie nałożyłam topu, więc ogromny plus i za to. Odcień ten będzie pasował do każdej karnacji, idealnie na pewno skomponuje się z letnią opalenizną. Ja jestem oczarowana, nie pamiętam, abym miała do czynienia z tak komfortową formułą lakieru do paznokci i tak wygodnym pędzelkiem. 

Niestety, kolekcja ta jest limitowana, więc nie wiem ile jeszcze będzie w sprzedaży, natomiast możecie kupić lakiery jak już wspomniałam w Sephorze, koszt buteleczki to 59zł. W tej chwili obowiązuje akcja VIP, więc możecie zrobić zakupy z upustem 20%!

Serdecznie Wam polecam ten lakier, myślę, że się nie zawiedziecie! 
Co sądzicie o kolorze?

18 czerwca 2015

Kiehl's Creamy Eye Treatment with Avocado - cudowny krem pod oczy!































Moja relacja z kremami pod oko była od zawsze bardzo burzliwa. No bo sama nie byłam przekonana, czy krem pod oko naprawdę działa i czym różni się, prócz opakowania, od tego, którego używam do całej twarzy, łącznie z okolicą oczu? Niemniej jednak, ponieważ kosmetyki lubię testować i stosować od dawna, jakiś krem pod oko zawsze kupowałam i używałam go, za każdym razem zastanawiając się po co, bo rzadko kiedy widziałam po nich jakiekolwiek rezultaty. Wiadomo, krem nie pozbędzie się już powstałych głębszych zmarszczek, nie spowoduje, że zasinienia całkiem znikną, ale mogą wspomóc te procesy, oraz przede wszystkim dodatkowo nawilżyć tą cienką, pozbawioną gruczołów łojowych skórę pod oczami. Wystarczy tylko trafić na dobry preparat, a z tym, jak wiemy, bywa różnie. Moim pierwszym kremem pod oko, po którym zauważyłam jakiekolwiek zmiany, był krem z firmy Pat&Rub. Wykończyłam jego trzy opakowania, po czym nastała era niewypałów, do momentu, kiedy dzięki Agacie z bloga BeautyIcon trafił do mnie krem pod oko z awokado firmy Kiehl's. I o nim dzisiaj słów kilka, na które Was zapraszam.

Rozczarowanie pojawia się tylko na początku i tylko jeden raz, na widok opakowania kremu. Bo przecież marka do tanich nie należy, jest sławna na całym świecie, robi naprawdę przyzwoite kosmetyki, a tu taka tandeta. Plastikowy słoiczek, z prostą zieloną etykietą, który dosłownie na pierwszy rzut oka mógłby być drogeryjnym kremem o drogeryjnej cenie. Na szczęście to, co znajdziemy w środku, rekompensuje opakowanie i pozwala poznać działanie prawdziwego kremu pod oczy. Konsystencja kremu jest bardzo gęsta, komfortowa, nazwałabym go nawet kremem-odżywką. Nie posiada zapachu, czy szcztucznych barwników, a jego zielonkawy kolor przypomina nam o zawartości olejku z awokado. Dodatkowo cała formuła wzbogacona jest o witaminę A, masło shea, oraz nawadniające kwasy tłuszczowe. Krem jest przebadany okulistycznie i dermatologicznie, sprawdzi się i przy wrażliwych oczach (moje) i przy wrażliwej skórze (moja), nie podrażnia, nie powoduje łzawienia oczu, nie szczypie. Jego formuła jest tak skoncentrowana, że nie migruje on i nie przemieszcza się na skórze, pozostaje tam, gdzie go zaaplikowaliśmy. Krem stosuję i rano i wieczorem. Dosłownie odrobina wystarczy, aby pokryć nim okolice oczu. Rozgrzewam go między palcami i delikatnie wmasowuję w skórę, po czym delikatnie, opuszkami palców wklepuję krem. Już przy aplikacji możemy poczuć jego odżywczą, gęstą formułę, która otula wręcz skórę jak odżywczy kompres. Mimo to, iż krem nie wchłania się natychmiast do zera, a pozostawia delikatną warstewkę ochronną, którą można wyczuć, znakomicie zdaje egzamin pod makijażem, nie koliduje ani z podkładami, ani pudrami czy korektorami. Nawilża skórę na wiele godzin, wygładza ją, delikatnie napina. Zauważyłam, że odkąd regularnie go stosuję, opuchnięcia pod oczami, które dość często mi się zdarzały całkowicie zniknęły, drobne linie są wygładzone i skóra w okolicach oka jest naprawdę w dobrej kondycji. Jest gładka, odżywiona, elastyczna, krem zwalcza suchość na wiele godzin. Ja jestem z niego szalenie zadowolona i myślę, że póki co zostanę przy nim, nie mam ochoty na poszukiwanie nowości, ten krem po prostu w stu procentach spełnia obietnice producenta i doskonale się u mnie spisuje.

Słoiczek zawiera 14gramów kosmetyku, który jest naprawdę przewydajny, po otwarciu powinno się go zużyć w ciągu sześciu miesięcy, co nie ukrywam, jest wyzwaniem, ale myślę, że stosując go dwa razy dziennie dam radę. Krem kosztuje 107zł. Czy warto? Zdecydowanie! Jest to chyba najlepiej działający i nawilżający krem pod oko jaki spotkałam, niesamowity. Polecam go serdecznie. 

Znacie ten krem? Macie swoich ulubieńców w kategorii kremów pod oko?  

8 czerwca 2015

Sunwashed | Dior






























Żółte odcienie w tym sezonie mają swoje pięć minut. Pojawiły się praktycznie w każdej kolekcji, czy to makijażu, czy to w modzie. Letnie, żółte sukienki, bluzki, szorty, pastelowe żółte kreski na oku i cudowne pastelowe żółte lakiery do paznokci, to to, co tego lata każda z nas powinna mieć. 
W tym wszystkim pojawił się jeden odcień żółtego, wyjątkowy, moim zdaniem inny niż wszystkie, który spodobał mi się jak tylko go zobaczyłam w materiałach prasowych i na blogach. Sunwashed Diora, lakier z letniej kolekcji makijażu marki Dior Tie Dye, to cudowny, pastelowy, delikatnie rozbielony żółty kolor, który dziś chcę Wam pokazać. Orzeźwiający jak cytrynowy sorbet, słodki jak landrynki. 

Lakier otrzymujemy w typowej dla marki szklanej buteleczce, z podwójną zakrętką, klasyka Diora. Pędzelek jest praktycznie identyczny jak w zwykłej wersji lakierów Essie, czyli szeroki, dobrze wyprofilowany, dzięki czemu aplikacja lakieru to tylko formalność i trwa dosłownie chwilę. Lakier jest kremowy, nie za gęsty, do pełnego krycia zdecydowanie potrzebuje dwóch warstw. Druga warstwa nie smuży, nie bąbluje i pozostawia paznokcie idealnie przykryte i bardzo błyszczące. Ja standardowo pokryłam je jeszcze moim ulubionym topem Good to Go od Essie. Wysycha bardzo szybko, trzyma się na paznokciach do kilku dni, kiedy to końcówki zaczynają się delikatnie ścierać, czyli nie mam mu nic do zarzucenia w kwestii trwałości. Ja jestem w tym kolorze zakochana, czekam aż moja skóra delikatnie się opali, co na pewno podbije efekt tego, jak Sunwashed pięknie na dłoniach wygląda.

Co o nim sądzicie? Podoba Wam się? Lubicie takie żółte odcienie?

7 czerwca 2015

Snapshots of the Week 73

 1. Wieczór filmowy pod kocem. 2. Grecka kolacja. 3. Śniadaniowo I. 4. Śniadaniowo II.
 5. Najlepsze ciasto z rabarbarem. 6. Truskawkowelove I. 7. Truskawkowelove II.
 8. Truskawkowelove III.
 9. Siesta. 10. Pink dress. 11. Przechowywanie. 12. W drogę.
 13. Przesyłki. 14. Mycie rąk nigdy nie było tak przyjemne. 15. Pizza ze szparagami-mus sezonu.
 16. Krucha tarta z rabarbarem.



































17. Romance? 18. I woke up like this, pobudki w słońcu nigdy mi się nie znudzą!
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...