30 marca 2014

Snapshots of the Week 49


1. Trochę różu od Belle. 2. Kolacja. 3. Dzień dobry. 4. Lunch time.


5. Niespodzianka od Magdy i Moniki. 6. Basici w Rossmannie. 7. Zapomniałam. 8. Weekend z Phenome.


9. Stay Simple. 10. W drogę! 11. Wiosennie spacerowo. 12. I wiosennie na nowej okładce HB.

28 marca 2014

Simple Tee







Prosto. Biało. Jasno. Klasycznie. Tak można kilkoma słowami opisać projekty Asi Krawiec z bloga Bloo90fashion we współpracy z grafikiem Mileną Zińczuk, czyli Stay Simple Collection. Tshirty dziewczyn są genialne, z kilku wzorów dosłownie każdy jest świetny, ciężko zdecydować się na jeden. Koszulki pasują do każdej stylizacji, do tiulowej lub neoprenowej spódnicy i szpilek czy baletek, lub do czarnych rurek i tenisówek. Ostatnio Stay Simple Collection rozszerzyło swoją ofertę o delikatną biżuterię, a także praktyczne i modne gadżety biurowe. Prosty i elegancki notes, który zmieści się w każdej torebce, a może przydać się w wielu sytuacjach w ciągu dnia, to świetna alternatywa dla pogniecionych karteczek latających luzem w torebce. Po raz kolejny potwierdza się motto, że mniej jest lepiej, a prostota i minimalizm to ponadczasowa klasyka. 
Wszystkie projekty Stay Simple możecie podejrzeć na fan page'u marki TU.

Lubicie takie proste rzeczy? Jak podoba Wam się SS?

25 marca 2014

Lychee&Goat Milk by Organique






Firmę Organique wiele z Was już zna i lubi. Lubię ją i ja, przy każdej możliwej okazji zachodzę do salonu marki, aby przejrzeć asortyment, powąchać kosmetyki i sprawdzić, co nowego firma wypuściła na rynek. Jest jednak jedna linia w Organique, pochodząca z linii Terapia Spa, do której mam szczególną słabość. To seria Lychee i Kozie Mleko i właśnie dziś chciałabym Wam przybliżyć moje dwa, zdecydowanie ulubione kosmetyki firmy Organique.
Seria Kozie Mleko i Lychee przeznaczona jest do skóry wymagającej, suchej i wrażliwej. Mogę śmiało zatem powiedzieć, że idealnie trafia w potrzeby mojej skóry. Składniki aktywne serii dbają o to, aby skóra była odżywiona, nawilżona, ukojona i zregenerowana. W skład serii wchodzą: scrub do ciała i masło do ciała, o których jest dzisiejszy post, a także silnie regenerujące serum do ciała, z którym przyjemności jeszcze obcować nie miałam, ale kto wie, może się to w przyszłości zmieni.
Peeling do ciała, którego bazą jest cukier zatopiony w oleju sojowym, to nasz pierwszy bohater. Zapakowany w plastikowy, estetyczny słoik znakomity zdzierak, który mimo to, iż przeznaczony do skóry wrażliwej i suchej do najdelikatniejszych nie należy. Ale spokojnie, krzywdy sobie nim nie zrobimy. Pod wpływem wody i masażu kryształki cukru masują naszą skórę aż do całkowitego rozpuszczenia się, pozostawiając skórę gładką, jasną i odżywioną. Wszystko to za sprawą składników aktywnych, czyli lychee, które działa rewitalizująco i antyoksydacyjnie na skórę, koziego mleka, działającego łagodząco, odmładzająco, regenerująco, a także oleju sojowego i wosku pszczelego, które wygładzają i zmiękczają nasze ciało. Po masażu i spłukaniu produktu, na ciele pozostaje delikatny film ochronny, nie potrzebujemy już aplikacji balsamu na ciało, gdyż jest ono nawilżone, gładkie, odżywione i bardzo..bardzo pachnące. Przyznam, że lubię peelingi Organique, ale ten to zdecydowany lider wśród całej oferty firmy. Jeśli lubicie zdzieraki do ciała, gorąco Wam go polecam.
Masło do ciała opiera swoją bazę na maśle shea. Pierwszy raz spotykam się z taką konsystencją kosmetyku do ciała. To dosłownie gęsta, bita śmietana, puszysta i gęsta pianka, podobna do tej, którą znajdziemy w ptasim mleczku. Po prostu idealna, a jej aplikacja na ciało to sama przyjemność! Masło za zadanie ma silnie nawilżyć ciało, zregenerować je i natłuścić. W składzie prócz masła shea znajdziemy oczywiście kozie mleko, które bogate jest w aminokwasy, kwasy tłuszczowe, witaminy A, D, PP, B2, B9, B12 oraz C, a także w takie mikroelementy jak wapń, cynk, fosfor, magnez i potas, liczi, które najczęściej stosuje się w produktach regenerujących i odmładzających skórę, perłę, która jest bogata w aminokwasy, mikroelementy i sole mineralne, spowalnia procesy starzenia, rozjaśnia i zmiękcza blizny, Iricalmin, roślinny biokompleks o działaniu ochronno-kojącym, aloes, który nawilża, łagodzi skórę oraz dostarcza jej sporą dawkę witamin, oraz morskie minerały. Cała ta mieszanka sprawia, że masło, które bardzo ładnie rozprowadza się po skórze i szybko wchłania, pozostawiając delikatną warstwę ochronną, pięknie nawilża skórę, uelastycznia ją, regeneruje i sprawia, że stosowane regularnie przywraca zdrowy blask skórze i odpowiedni poziom regeneracji. Przyznam, że przy mojej bardzo suchej skórze radzi sobie z nawilżeniem wyśmienicie, nałożone po porannym prysznicu utrzymuje odpowiednie nawilżenie, które jest wyczuwalne na skórze, aż do wieczora. 
A co łączy te dwa produkty, oprócz oczywiście koziego mleka i lychee w składzie? Zapach. A zapach moi drodzy, jest po prostu cudowny i nie skłamię, jeśli powiem, że jestem od niego totalnie uzależniona i mało który produkt do pielęgnacji może ten zapach przebić. Cudowna woń czystości, luksusowej pielęgnacji, słodkości i świeżości w jednym, nie do opisania! Ja go po prostu uwielbiam i bardzo lubię uzupełniać tą linię o kule mleczne do kąpieli też z Organique, które pachną identycznie i podobnie uzależniają.

Reasumując, jeżeli borykacie się z suchą i wrażliwą skórą, która wymaga porządnej dawki regeneracji, to ta seria będzie dla Was idealna. Do tego zapach, który po prostu otula nas na długie godziny swoim cudownym aromatem, zdecydowanie uprzyjemni nam codzienną pielęgnację.

Znacie tą serię? Lubicie Organique?

23 marca 2014

Snapshots of the Week 48

1. Jazzy Jubilant. 2. Lubię przesyłki z Showroom'u. 3. Próba uchwycenia Sugarbomb. 4. Black and white.

5. Morning! 6. Love love. 7. Ulubieniec. 8. New In.

22 marca 2014

Fiji | Essie



Jeden z moich ulubionych lakierów, wyjątkowy, ten, kto go zna, rozpoznaje go na paznokciach w sekundę. Fiji to rozbielony, pastelowy róż od Essie, idealnie odświeża nasze dłonie na wiosnę, w lecie pięknie komponuje się z opalenizną. Wymaga chwili skupienia przy malowaniu, kryje po dwóch warstwach, ale przyznam, że wymaga dokładnej aplikacji, bo lubi zostawić delikatne prześwity. Konsystencja jest akurat, czyli standardowo dla Essie przyjemnie kremowa, przepięknie błyszczy nawet bez topu i trzyma się na paznokciach do momentu, kiedy po prostu mamy go dość, żadnych odprysków. Dostępny jest w standardowej ofercie w szafach Essie
Ja go uwielbiam, jest jedyny w swoim rodzaju. A Wy? Znacie, lubicie?

20 marca 2014

Benefit | Sugarbomb!







Nie wiem dlaczego ten róż pojawia się na moim blogu dopiero teraz, bo od dwóch lat wśród wszystkich moich róży, a wiedzcie, że trochę ich jest, ten zdecydowanie wiedzie prym i jest zdecydowanie moim numerem jeden. Starając się uchwycić jego piękno i delikatność na zdjęciach, udało się tylko z tym drugim, bo faktycznie efekt wychodził bardzo subtelny i musicie zobaczyć go na żywo, aby odkryć, jak wiele odcieni posiada, niemniej jednak jako mój ulubiony róż, musiał się w końcu tu pojawić. 
Sugarbomb to mozaika czterech kolorów, które zdecydowanie do matowych nie należą, raczej subtelnie rozświetlają naszą twarz, w słońcu na skórze widać piękny, ale nienachalny połysk. Połączenie brzoskwini, różu i delikatnego brązu tworzy bardzo naturalny, przepięknie wyglądający rumieniec na twarzy. Róż troszkę pyli przy nakładaniu na pędzel, ale nie jest to specjalnie uciążliwe, a przy aplikacji na twarz problem znika, bardzo ładnie się blenduje i trzyma na twarzy, czy to na podkładzie, czy na samym pudrze calutki dzień, zachowując swoją świeżość i kolor do samego demakijażu. Kartonik charakterystyczny dla opakowań Benefit jest bardzo wygodny, zawiera lusterko, oraz mały pędzelek, którego ja osobiście nie używam, bo moim ulubionym pędzlem do jego aplikacji jest pędzel do różu z Sephory. Za co go tak bardzo lubię? Nie ważne, czy jestem zmęczona, blada, czy opalona i wypoczęta, ten róż zawsze, absolutnie zawsze, dodaje mojej twarzy świeżości, delikatnie ją opalizuje, cudownie ożywia. Kolor jest delikatny, naturalny, nie można z nim przesadzić. To moje drugie opakowanie tego różu, przyznaję, używam go prawie codziennie, a starcza na bardzo długo, pierwsze pudełeczko miałam przez rok, liczę, że przy drugim będzie bardzo podobnie. Cena jest adekwatna do jakości i wydajności produktu, w regularnej cenie możemy go kupić w Sephorze za 145zł. Uważam, że jest absolutnie wart każdej złotówki, co tu dużo mówić, uwielbiam go.

Miałyście już okazję używać Sugarbomb lub jakikolwiek inny róż z marki Benefit?

18 marca 2014

Regenerating Hair Mask Phenome






Maska o której dziś chciałabym Wam napisać jest, śmiało i z pełną odpowiedzialnością mogę to powiedzieć, jedną z najlepszych masek do włosów jakie miałam przyjemność stosować. Pojawiła się już na blogu kilka razy, ale zawsze w jakimś towarzystwie, a zdecydowanie należy jej się osobny wpis. Moja sympatia do firmy Phenome nie słabnie i wcale się z tym nie kryję, ponieważ jest za co firmę po prostu lubić. Wszystkie ich kosmetyki są w pełni naturalne, organiczne, nietestowane na zwierzętach i zawierają w sobie tylko to co najlepsze z natury, bez drażniących detergentów, sztucznych barwników, zapachów. Bez żadnego wyjątku i bez kompromisów. Nie inaczej jest w przypadku tej regenerującej maski, szczególnie polecanej do włosów suchych, zniszczonych, oraz tych wymagających odżywienia, pozbawionych energii. Opakowania kosmetyków Phenome to w moim subiektywnym odczuciu majstersztyk, uwielbiam ich minimalny i estetyczny wygląd, trafiają w moje poglądy estetyczne w stu procentach. Maseczka zapakowana jest w metalową tubkę o pojemności 150 ml. Zaznaczam, że preparat po otwarciu trzeba zużyć w ciągu pół roku ze względu na jego w pełni naturalny skład, nienapakowany konserwantami, które mogłyby przedłużyć jego trwałość. Tu w moim przypadku wszystko zgrywa się idealnie, przy mojej długości włosów do ramion, tubka wystarcza na około pięć miesięcy regularnego stosowania, kosmetyk jest bardzo wydajny. Znacie to uczucie, kiedy na wysuszone, podrażnione ciało nakładacie masło, które natychmiast przywraca komfort spierzchniętej skórze? Takie właśnie odczucia pojawiają się u mnie, kiedy nakładam ten balsam na włosy. No właśnie, maska ma postać balsamu, treściwego, ale nie dającego efektu oblepienia włosów po aplikacji. Ten żółtokremowy balsam pachnie bardzo delikatnie, trochę migdałami, trochę rumiankiem i troszkę kokosem. Zapach na włosach jest bardzo delikatnie wyczuwalny, nienachalny. Producent zapewnia nas na opakowaniu maski, że po jej użyciu włosy będą zregenerowane, odzyskają witalność i blask, będą mocniejsze i bardziej podatne na układanie. Wszystko to za sprawą kompozycji, w której znajdziemy mieszankę samych dobroci. Bazą maski są wody roślinne, które dostarczają naszej skórze głowy niezbędnych witamin i minerałów, a w bazie wymieszane są proteiny pszenicy odpowiedzialne za odżywienie i nawilżenie włosów, olej buriti odpowiedzialny za działanie antyoksydacyjne i nawilżenie, masło shea znane ze swoich właściwości naprawczych, zmiękczających i łagodzących, wyciąg z owoców goji, odpowiedzialny za witalność, energię i działanie przeciwutleniające, organiczne oleje: jojoba, migdałowy oraz kokosowy, które doskonale odżywiają nawilżają i zmiękczają łuskę włosa, a także ekstrakt z owoców noni który działa odżywczo i zmiękczająco, oraz przeciwzapalny i łagodzący wyciąg z rumianku. Wszystko to sprawia, że naszym włosom i skórze głowy serwujemy najlepsze co może być, prosto z natury. Bez względu na to, jak maskę aplikujemy, a sposobów na to jest kilka, jedno jest pewne, maseczka działa i po naszych włosach to widać. Jak możemy ją aplikować? Pierwszy sposób to nałożenie maseczki na wilgotne włosy przed ich umyciem. Po ok 15 minutach spłukujemy ją z włosów i myjemy swoim ulubionym szamponem. Po umyciu włosy nie potrzebują już żadnych dodatkowych odżywek. Drugi sposób, który ja często stosuję, to nałożenie maski na końcówki włosów zaraz po ich umyciu i spłukanie po ok. 3 minutach. Zastępuje mi to odżywkę. Trzeci sposób, moim zdaniem najbardziej efektywny, to nałożenie maseczki na umyte już włosy i pozostawienie jej na pół godziny na włosach a następnie jej spłukanie. Taki też sposób wybieram najczęściej w niedzielę, kiedy nigdzie się nie śpieszę i mogę moje włosy potraktować wyjątkowo po całym tygodniu stylizacji ich i związywaniu. Po użyciu maski włosy są w tak świetnej kondycji, że mam ochotę dotykać ich cały czas! Są bardzo miękkie, lekkie, puszyste, nie ma mowy o żadnym obciążaniu, choć moje włosy tendencje do tego mają, nawet, gdy trzymam balsam ponad pół godziny na włosach, ładnie błyszczą, dobrze się rozczesują. Generalnie przy regularnym używaniu tej maski, zdecydowanie poprawiła się ich kondycja, nie mam problemów z nadmiernym wypadaniem włosów, czy rozdwojonymi przesuszonymi końcówkami, choć użycie suszarki czy prostownicy nie jest mi obce. Włosy są odżywione, widać to gołym okiem, a pewność, że nakładam na nie organiczny kosmetyk, daje mi komfort psychiczny, że dbam o nie jak najlepiej. Pełny skład kosmetyku możecie sprawdzić na stronie producenta, gdzie maskę możecie także kupić. Cena za opakowanie maski to 96zł, ale zachęcam do śledzenia fp marki na Facebook'u, gdzie firma informuje na bieżąco o promocjach, które bardzo często mają miejsce nie tylko w sklepie online, ale także salonach stacjonarnych Phenome.

Jestem ciekawa, czy stosowałyście już tą maseczkę, a jeśli nie, to czy macie ochotę wypróbować jej działanie na swoich włosach? Często stosujecie maski regenerujące na swoje włosy?

16 marca 2014

Snapshots of the Week 47

1. Mini OPI Hey Baby by Gwen Stefani. 2. I przepiękny efekt na paznokciach. 3. Ulubione ciasto, z jabłkami. 4. Przesyłka od Belle.
5. Cashmere Rose. 6. Niedzielne SPA. 7. Pizza będzie! 8. I jest:)

15 marca 2014

Alate 02 | BELLE




Lubię duże, ozdobne naszyjniki, które nawet najprostszy strój potrafią zmienić w coś fajnego i wyjątkowego i nie ukrywam, że moja miłość do nich nie słabnie, ale ostatnio co raz chętniej sięgam bo biżuterię delikatną i tak prostą, że z pozoru zupełnie nieciekawą. Jednak pomylić może się ten, kto uważa ją za zwyczajną. Te proste i delikatne elementy, potrafią swoją subtelnością przykuwać uwagę, a nasz ubiór podkręcić na tyle, że zwykły biały tshirt już nigdy nie będzie nudny.

BELLE to polska marka, którą bardzo lubię i cenię, nie tylko za proste ale oryginalne projekty, ale także jakość, której nie zapewnią nam na pewno sieciówki. Ostatnio do odzieżowej kolekcji firmy, dołączyła biżuteria. Prosta, minimalistyczna, bardzo dziewczęca. Z tej kolekcji pochodzi mój nowy nabytek, który przyjechał do mnie w cudnej paczce od projektantki. Alate 02 swoją delikatnością ujął mnie na tyle, że mam ochotę zakładać go do wszystkiego. A nawet solo prezentuje się świetnie.. 

Jestem ciekawa, jaką biżuterię Wy lubicie? Czy mocne i konkretne akcenty, czy raczej te delikatne i bardzo subtelne?


13 marca 2014

Blended Face Powder | Clinique

 



Wiosna i lato to okres, kiedy staram się całkowicie odstawić podkłady. Nie mam większych problemów z cerą (prócz tego, że zimą przypomina saharę) więc w tym ciepłym okresie staram się jej nie obciążać i na co dzień unikam ciężkich i niepotrzebnych fluidów. Nie jest jednak tak, że nie maluję się wcale, delikatne pudry, brązery i róże nadal są oczywiście w użyciu. Od dwóch lat takim moim ulubieńcem, do którego lubię wracać jest sypki puder marki Clinique. Generalnie jest to kosmetyk całoroczny, bo czy noszony solo w letnim okresie, czy jako wykończenie makijażu w tym zimowym sprawdza się rewelacyjnie. 
Puder jest dość spory i przy tym bardzo wydajny, plastikowe opakowanie zawiera 35 gramów kosmetyku. Puder występuje w trzech odcieniach, jednak każdy z nich jest transparentny i na skórze jest po prostu niewidoczny, pięknie stapia się z każdą karnacją. Ja posiadam kolor Transparency 3, który moim zdaniem jest bardzo uniwersalny. Do opakowania dołączony jest mini pędzelek w etui, który fajnie sprawdzi się w torebce, mieści się do najmniejszej kosmetyczki i przyznam, że jest bardzo wygodny i funkcjonalny (na zdjęciach jednak się nie pojawił, bo jak na złość nie mogłam go znaleźć). Wiem, że nie każdy lubi pudry sypkie za to, że potrafią narobić w koło trochę bałaganu, w końcu to proszek, który lubi się rozsypać czy zapylić nam ukochaną czarną bluzkę, ale myślę, że dla tego pudru warto zrobić wyjątek. Jest idealnie drobno zmielony, nie ma zapachu, po roztarciu jest wręcz satynowy, cudownie stapia się z cerą zapewniając jej nie tylko matowe wykończenie, ale także dodaje świeżości i bardzo wygładza twarz. Nałożony solo (omiatam po prostu pędzlem twarz i gotowe) wygładza skórę, matuje ją na długie godziny, dodaje świeżości, ukrywa drobne niedoskonałości i znacznie redukuje widoczność porów. Nałożony na podkład, przedłuża trwałość makijażu, wykańcza go matowym efektem i dodaje świeżości. Idealnie współgra z każdym rodzajem podkładu, czy kremami BB, nie osadza się w załamaniach skóry, nie podkreśla suchych skórek. Także w ciągu dnia dobrze sprawdzi się do drobnych poprawek makijażu, choć przyznam, że po użyciu tego pudru nie wiele takich okazji się pojawia, świetnie trzyma cerę i makijaż w ryzach.
Dopiero niedawno dowiedziałam się, że marka Clinique ma swój sklep internetowy, dodatkowo teraz jest promocja i wysyłka towarów jest gratis, przyznam, że jestem bardzo pozytywnie zaskoczona, bo lubię kosmetyki tej firmy, a zwłaszcza te do makijażu. Puder na stronie producenta czy w Sephorze lub Douglasie kosztuje 139 zł, nie jest to mało, ale wydajność i jakość tego kosmetyku z pewnością zrekompensuje nam tą cenę. 

Znacie ten puder, lubicie kosmetyki Clinique? Jestem ciekawa, jakie macie z nią doświadczenia.

11 marca 2014

Aesop Parsley Seed Cleansing Mask





Australijską firmę Aesop poznałam kilka lat temu przez perfumerię Galilu. To właśnie w tym sklepie internetowym po raz pierwszy zobaczyłam te cudowne, minimalistyczne opakowania marki, które skrywały w sobie praktycznie same dary natury. Marka Aesop charakteryzuje się dla mnie właśnie pięknymi w swej prostocie opakowaniami oraz roślinnym zapachem kosmetyków, który na pewno nie każdemu przypadnie do gustu. Po wypróbowaniu kilku kosmetyków tej firmy, mam swoje typy do których wracam, są i takie pozycje, które zupełnie mi nie podpasowały i wiem, że u mnie się nie sprawdzają. Pewniakiem zdecydowanie mogę nazwać maseczkę z nasion pietruszki, którą dziś chciałabym Wam pokazać bliżej. 

W metalowej tubce, której DIZAJN całkowicie trafia w mój gust i co tu dużo mówić, mogłabym ją kupować tylko dla opakowania (tak, wiem), znajdziemy 60 ml kremowej, beżowej pasty, która pachnie dość intensywnie, bardzo ziołowo. Zapach oczywiście nie jest przypadkowy. W kosmetyku bowiem znajdziemy same roślinne dobra, które mają za zadanie zbawiennie wpłynąć na naszą cerę. Maseczka stworzona jest na bazie białej glinki, która mimo to, że idealnie oczyszcza skórę, to jest odpowiednia praktycznie do każdego rodzaju skóry, nawet tej suchej i wrażliwej, jak np. moja. Dodatkowo w składzie znajdziemy między innymi botaniczne ekstrakty z nasion pietruszki, dzikiej róży, lawendy i liści aloesu. Maseczka mimo to, że za zadanie ma oczyścić naszą skórę, to jej rola na tym się nie kończy. Przeznaczona jest do skóry zmęczonej, zaniedbanej, zszarzałej, np, po całonocnej imprezie, nadużyciu alkoholu, palenia papierosów, idealnie też odświeży naszą skórę i rozjaśni ją przed większym wyjściem, kiedy potrzebujemy wyglądać świeżo. I faktycznie, po nałożeniu na twarz, po około 10 minutach maska zastyga, co jest charakterystyczne dla glinek, po 15 minutach możemy ją spłukać ciepłą wodą i cieszyć się efektami, jakie daje. A daje efekty genialne! Skóra jest oczyszczona, pory zwężone, zaczerwienienia znikają i cera jest uspokojona, idealnie gładka i rozjaśniona. Dodatkowym atutem dla osób z bardzo suchą skórą jak moja jest to, że nie powoduje jeszcze większego przesuszenia naskórka, mogę śmiało powiedzieć, że skóra mimo to, że jest oczyszczona, jest również zregenerowana. Z początku, kiedy zaczynamy stosować tą maskę, po kilku pierwszych jej użyciach, może być taka sytuacja, że w efekcie oczyszczania się cery, na drugi dzień po użyciu maski, mogą pojawić się na skórze jakieś drobne niedoskonałości, jest to jednak efektem naprawdę skutecznego oczyszczania skóry i szybko znika. 

Przyznam, że jest to jedna z moich ulubionych maseczek, niezawodna i skuteczna. Jeżeli jeszcze jej nie miałyście, polecam ją wypróbować. Minusem jest cena, za 60 ml tubkę zapłacimy ok.140 zł. Maskę zamawiam z perfumerii Galilu, możecie ją także dostać na Truskawce.

Znacie markę Aesop? Jakie są Wasze ulubione maski oczyszczające?

9 marca 2014

Snapshots of the Week 46

 1. Wiosenne obuwie! 2. Aksamitka do wszystkiego. 3. Kupony kupony. 4. W nowym KUKBUK pięknie i wiosennie.
5. Dzień naleśnika. Jak dla mnie może być codziennie. 6. Mani Mani. 7. OOTD. 8. Zara New In.

7 marca 2014

Rose Bowl | Essie




Wszelkie odcienie czerwieni, od klasycznej strażackiej, po zgaszone wino uwielbiam. Mogę mieć nie jeden, a jedenaście odcieni czerwieni w swoich zbiorach lakierowych i jestem pewna, że żaden z nich nigdy mi się nie znudzi. Rose Bowl zobaczyłam pierwszy raz w filmiku u Nissiax83, gdzie Agnieszka wspomniała, że to jej ulubiona czerwień. Na próżno szukać go w szafach Essie stacjonarnie, tam go niestety nie znalazłam, ale z pomocą przyszedł internetowy sklep Hair Store, gdzie Rose Bowl występuje w wersji profesjonalnej i jest dostępny od ręki. Konsystencja profesjonalnej wersji lakierów Essie nie różni się dla mnie w żaden sposób od tych powszechnie dostępnych, podobnie jest z trwałością, ta oczywiście w moim przypadku jest nadzwyczajna. Jedyna różnica jest taka, że w wersji profesjonalnej pędzelek jest dużo cieńszy, co sprzyjać powinno bardziej precyzyjnemu malowaniu, ja jednak pozostaję fanką szerokiego pędzelka, który dla mnie jest po prostu idealnie wygodny i praktyczny. Ale jak się nie ma co się lubi, to się lubi wersję profesjonalną, zwłaszcza, że kolor jest tego wart. Dla mnie to taka malinowa czerwień, przepięknie współgrająca z każdym odcieniem skóry, intensywnie błyszcząca i bardzo wiosenna.

A Wam jak się podoba?

4 marca 2014

New In





Luty mimo iż najkrótszy w roku, przyniósł kilka niespodziewanych, ale bardzo miłych nowości, z którymi dziś chciałabym się z Wami podzielić. Pod poprzednim postem oraz na Instagramie padło kilka pytań o nowości, o kolory Essie, więc dziś, proszę bardzo, nowe kosmetyki u mnie-na blogu:)

Real Technique Powder Brush jako, że mój pędzel do pudru z The Body Shop, który świetnie mi służył przez dziewięć lat i był mi niezastąpionym kompanem prawie każdego makijażu zasłużył sobie na to, aby dać mu już trochę odpocząć, z internetowego sklepu Minti Shop wybrałam nowy pędzel, który będzie odpowiedzialny za wszelkie pudrowe makijaże. Real Technique Powder Brush, bo o nim mowa, chyba nikomu przedstawiać nie muszę. Jestem fanką tych pędzli, wybór nie mógł być inny.

The Balm Mary-Lou Manizer myślę, że tym bardziej przedstawiać nie muszę. Oh Mary Lou, długo czekałam, abyśmy się spotkały, ale dzięki Minti Shop jesteś już u mnie. Czy godnie zastąpi High Beam z Benefit i czy podzielę entuzjazm fanek tego rozświetlacza? Zobaczymy. 

Essie do których moja miłość nie słabnie i pragnę prawie każdego koloru, w jakim są dostępne. Te lakiery są genialne, ja należę do ich największych i oddanych fanek. Nowe kolory to: Canyon Coral, Rose Bowl, Jazzy Jubilant, Guilty Pleasures i Mademoiselle. Jeżeli szukacie kolorów niedostępnych w szafach Essie stacjonarnie, polecam, zajrzyjcie do sklepu internetowego Hair Store, oferują profesjonalne wersje Essie w dobrej cenie!

L'Occitane Face Soap po krótkiej przygodzie z mydłem Aleppo, wróciłam do swojego ulubieńca. O ile Aleppo było dość fajne, bardzo przesuszało moją i tak suchą już skórę i miałam wrażenie, że nie oczyszczało twarzy tak, jakbym tego oczekiwała. Kostka z L'Occitane przywitała mnie pełna niespodzianek. Nowy kształt mydła, higieniczna mydelniczka, która zapobiega rozmiękczaniu mydła i bardziej skoncentrowana formuła, którą faktycznie czuć. Minus? Za te "nowości" trzeba dopłacić 20 zł do poprzedniej ceny. Oh well. 

Clarins Lip Perfector od lat mój ulubieniec, nie rozstaję się z kolorem Nude praktycznie nigdy. Ponieważ nadchodzi wiosna (tak, tak, na pewno też to czujecie), zdecydowałam się na jakże wiosenny słodki róż, Candy. Czy w ogóle można mieć dosyć tych balsamów? Nie sądzę.

Phenome pomaga mi odżywić moją skórę po zimie i przygotować ją na cieplejszy sezon. Odżywcza maseczka na bazie białej glinki, cudowny olejek nawilżający do masażu ciała oraz cudotwórca, olejek regenerujący do twarzy to moje hity lutego. Wspominałam już na moim facebooku, że od 5-9 marca we wszystkich sklepach marki Phenome, także tym internetowym, na cały asortyment czeka na Was 30% zniżki. Myślę, że nie można sobie wyobrazić lepszego prezentu na Dzień Kobiet?:)

John Frieda Full Repair w ulubieńcach lutego wspomniałam, że szampon z tej właśnie linii JF okazał się moim odkryciem wśród drogeryjnych szamponów. Moje włosy tak bardzo go polubiły, że zdecydowałam się dokupić odżywkę z tej samej serii.

Bumble and Bumble Creme de Coco to prezent od mojej kuzynki. I o ile, jak już na pewno wiecie, firmę Bumble and Bumble uwielbiam, tak z tym szamponem moje włosy chyba nie do końca się lubią.. Dam mu jeszcze szansę, ale nie jest to na pewno efekt WOW, jaki zazwyczaj produkty tej marki na mnie robią.

L'Occitane Czerwona Wiśnia śliczna dziewczęca kosmetyczka, w której znalazłam mini żel pod prysznic, mini balsam do ciała oraz krem do rąk z serii Czerwona Wiśnia, to lutowy powiew wiosny od firmy L'Occitane. Do tego zestaw 3 mini kremów do rąk, które idealnie pasują nawet do wieczorowej torebki. 

To wszystkie nowe kosmetyki, które pojawiły się u mnie w lutym. W nowym miesiącu mam zamiar postawić na porządne odżywianie i nawilżanie mojej skóry, która bardzo ucierpiała w ostatnich zimowych miesiącach. Mało makijażu, sporo pielęgnacji i ćwiczenia, to moje motto na nadchodzące tygodnie:) 
Znacie kosmetyki, które dziś pokazałam? Macie tu jakieś swoje sprawdzone hity?
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...